Forum www.teamcullen.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Tłumaczenie- 2 rozdiał ;)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.teamcullen.fora.pl Strona Główna -> "Midnight Sun"
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
mart_15
Młody Wampir



Dołączył: 16 Wrz 2008
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań ;D

PostWysłany: Śro 8:32, 17 Wrz 2008    Temat postu: Tłumaczenie- 2 rozdiał ;)

Ach i znowu sorki za brak akapitów... :(

Rozdział 2. OTWARTA KSIĘGA

Położyłem się na miękkim śniegu, pozwalając by oziębły puch zmienił swój
kształt na moim ciele. Moja skóra była o wiele zimniejsza w porównaniu z
powietrzem wokół mnie, malutkie płatki lodu rozpływały się niczym jedwab na
moim ciele.
Niebo nade mną było czyste, rozświetlone przez gwiazdy, miejscami
połyskująco niebieskie , gdzieniegdzie żółte. Gwiazdy tworzące majestatyczne,
wirujące kształty w stosunku do czarnego wszechświata - niesamowity widok.
Przepiękny. Albo raczej powinien być przepiękny. Byłby, gdybym naprawdę
mógł go wstanie zobaczyć.
Wcale nie poczułem się lepiej.. Minęło sześć dni , przez sześć dni ukrywałem
się tutaj w pustej, dzikiej Denali, a moja wolność wciąż nie powracała, wolność
którą miałem zanim ją zobaczyłem, kiedy to poznałem jej woń.
Kiedy patrzyłem się w niebo, pomiędzy zasięgiem mojego wzrokiem a
pięknem nieba powstała jakaś przeszkoda. Tą przeszkodą była twarz, zwykła
ludzka twarz, którą najwidoczniej nie byłem w stanie, wyrzucić z mojej głowy.
Słyszałem zbliżające się myśli, zanim jeszcze wyłapać kroki, które im
akompaniowały . Odgłos ruchu był tylko słabym szeptem w porównaniu z
padającym puchem.
Nie było to dla mnie niespodzianką, że śledziła mnie Tanya. Wiedziałem, że
przez te kilka dni dużo rozważała o nadchodzącej rozmowie, przekładając ją do
czasu aż będzie pewna rzeczy, które ma mi do powiedzenia.
Namierzyła swój cel sześćdziesiąt jardów wcześniej, skacząc na koniuszki
czarnych skał i huśtając się tam na swych bosych stopach.
Skóra Tanyi była srebrna w świetle gwiazd, a jej długie, blond kręcone włosy
blado lśniły, prawie że różowe z truskawkowymi pasemkami. Jej bursztynowe
oczy zamigotały jakby paląc się na śniegu, gdy spojrzała na mnie, a jej pełne usta
powoli rozciągnęły się w uśmiechu
Przepiękne. Gdybym tylko był wstanie ją zobaczyć. Westchnąłem
Przykucnęła na końcu skały, jej palce u stóp dotykały kamieni. Jej ciało
nienaturalnie się naprężyło
Kula armatnia, pomyślała
Wystrzeliła w powietrze; jej postać pociemniała, wyglądała jak szybko
obracający się cień, kiedy z gracją zrobiła fikołka pomiędzy mną a gwiazdami.
Zwinęła się w kulkę, taką samą jak kula śnieżna, którą we mnie rzuciła
Zamieć ta przeleciała nade mną. Gwiazdy poczerniały a ja byłem głęboko zakopany pod puszystym lodem.
Ponownie westchnąłem, ale nie ruszyłem się, by wygrzebać się na zewnątrz.
Czerń pod śniegiem ani mnie nie raniła, ani nie zmieniła mojego widoku. Wciąż
widziałem tę samą twarz.
- Edward?
Tanya szybko wygrzebała mnie z pod śniegu. Strzepnęła puch z mojej
nieruchomej twarzy, nie bardzo patrząc mi w oczy
-Przepraszam. – wyszeptała – to był żart.
Wiem. Całkiem zabawny.
Jej usta wykrzywiły w grymasie.
- Irina i Kate powiedziały mi żebym zostawiła cię w spokoju. Myślą, że cię
drażnię.
- Nie. – zapewniłem ją – Przeciwnie. To ja źle się zachowuję, wręcz
paskudnie. Przepraszam.
Wracasz do domu, prawda? pomyślała
- Jeszcze... niezupełnie... się zdecydowałem
Ale nie zostaniesz tutaj. Jej myśli były teraz pełne tęsknoty i smutku.
- Nie. Raczej to mi nie... pomaga.
Wykrzywiła usta
- To moja wina, prawda?
- Oczywiście, że nie. - Płynnie skłamałem.
- Nie bądź takim dżentelmenem
Uśmiechnąłem się.
Czujesz się przeze mnie zakłopotany, oskarżyła się
- Nie.
Podniosła jedną brew, a jej wyraz twarzy stał się taki niedowierzający, że
musiałem się zaśmiać. Krótki śmiech zaraz po następnym westchnięciu.
- Dobra - Przyznałem – może trochę
Ona również westchnęła i oparła brodę na swych dłoniach. Jej myśli były
zasmucone
- Jesteś tysiąc razy cudowniejsza niż gwiazdy, Tanya. Ale oczywiście jesteś
tego świadoma. Nie pozwól by moja uporczywość osłabiła twoją pewność siebie.
- Zachichotałem, bo było to raczej mało prawdopodobne.
- Nie będę zaprzeczać – zamruczała, a jej dolna warga wygięła się w
pociągający sposób.
- Z pewnością nie. - Zgodziłem się, starając się przy tym zablokować jej myśli w czasie gdy ona przebierała we wspomnieniach z jej tysięcy udanych
zalotów. Zazwyczaj Tanya wolała człowieczych mężczyzn – było ich więcej,
przeważnie ciepli i delikatni. i zawsze chętni, na pewno.
- Sukub - Podroczyłem się z nią, mając nadzieję, że przerwie to migoczące
obrazy w jej głowie. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Oryginalny
W odróżnieniu od Carlisle'a, Tanya i jej siostry nieco później odnalazły swoje
sumienie. Dopiero potem, to zamiłowanie do ludzkich mężczyzn, sprawiło, że
sprzeciwiły się mordowaniu. Teraz mężczyźni, których kochają... żyją
- Kiedy się tu pojawiłeś, – zaczęła powoli Tanya – myślałam, że...
Wiedziałem, że właśnie tak pomyśli. Powinienem przewidzieć, że właśnie tak
to odczuje. Ale nie byłem wtedy wstanie trzeźwo myśleć.
- Pomyślałaś, że zmieniłem zdanie.
- Tak- popatrzyła na mnie z pode łba.
- Czuję się okropnie, że niszczę twoją nadzieję, Tanya. Nie chcę cię zranić.
Nie pomyślałem. Po prostu odszedłem... w pośpiechu.
- Nie oczekuję, abyś miałbyś mi powiedzieć czemu...?
Usiadłem i objąłem rękoma nogi, skrzywiłem się – Nie chcę o tym rozmawiać.
Tanya, Irina i Kate miały duże doświadczenie, w kwestii życia, do którego
musiały się tak bardzo zaangażować. Czasem w niektórych sprawach, były
lepsze nawet od Carlisle'a. Mimo ich nienormalnej bliskości z sąsiedztwem, na
którą dopuściły się z tymi, którzy powinni być – raz tak było – ich ofiarami, ani
razu nie popełniły błędu. Byłem zbyt zawstydzony aby wyznać moją słabość
przed Tanyą.
- Problemy z kobietami? - zgadywała, ignorując moją niechęć.
Zaśmiałem się ponuro
– Nie w sposób jaki myślisz.
Siedziała cicho. Słuchałem jej myśli, kiedy to zgadywała o co mi chodziło,
interpretując każde moje słowo.
- Nie zgadniesz - powiedziałem jej.
- Może mała podpowiedź?
- Proszę, daj spokój Tanya.
Znów ucichła, wciąż spekulując. Zignorowałem ją, na próżno starając upajać
się pięknem gwiazd.
Poddała się po chwili ciszy, a jej myśli skierowały w inne rejony życia.
Gdzie masz zamiar się udać? Wrócić do Carlisle'a?
- Nie sądzę. - wyszeptałem
Gdzie mógłbym pojechać? Nie mogłem wymyślić żadnego miejsca na całej
Ziemi, które mogłoby mnie zainteresować. Nie było niczego co chciałbym
zobaczyć bądź zrobić. Bo nie ważne gdzie bym poszedł, uciekałbym tylko od
problemu.
Czułem do siebie odrazę. Kiedy stałem się takim tchórzem?
Tanya zarzuciła swoje smukłe ręce na moją szyję. Zesztywniałem, ale nie
uchyliłem się od jej dotyku. Dla niej było to, nic więcej jak tylko przyjacielski
odruch. Zazwyczaj.
Myślę, że wrócisz, - powiedziała, w jej głosie słychać było zmianę - jej długi,
zagubiony rosyjski akcent – Nie ważne co to jest... albo kto to jest... ciągle cię to
prześladuje. Zmierzysz się z tym. To w twoim stylu.
Jej myśli były stanowcze jak jej słowa. Próbowałem ogarnąć wizję samego
siebie, którą dźwigała w swojej głowie. Ten, który ma stawić wszystkiemu czoło,
ruszy na przód. Przyjemnie było ponownie pomyśleć o sobie w ten sposób.
Przed tą feralną godziną lekcji biologii, jeszcze zresztą nie tak dawno; nigdy
wcześniej nie wątpiłem w moją odwagę czy zdolności, by zmierzyć się z
problemami.
Pocałowałem ją w policzek, odsuwając się szybko kiedy to przechyliła się
bliżej ku mojej twarzy, a jej usta ułożyły się zapraszająco. Uśmiechnęła się
smutno z powodu mojej zachowania.
- Dziękuję ci Tanya. Chyba właśnie to potrzebowałem usłyszeć.
Jej myśli stały się podirytowane
Nie ma za co. Tak myślę. Chciałabym, byś był bardziej rozsądny w stosunku do
niektórych spraw, Edwardzie.
- Przepraszam cię Tanya. Wiesz, że jesteś dla mnie za dobra. Po prostu... nie
znalazłem jeszcze tego czego szukam.
- Tak na wszelki wypadek, gdybyś odszedł za nim cię znowu zobaczę...
dowidzenia, Edwardzie.
- Dowidzenia, Tanya. - Kiedy to powiedziałem, nareszcie mogłem sobie to
uświadomić.. Mogłem zobaczyć jak odchodzę. Byłem wystarczająco silny by
wrócić do miejsca na którym mi Wstała i w jednym zwinnym ruchu uciekła,
biegnąc przez śnieg tak szybko, że jej stopy nie miały czasu aby mogły
ugrzęznąć w śniegu, nie zostawiała za sobą żadnych śladów. Nie odwróciła się.
Moja odmowa zraniła ją bardziej, niż to sobie wyobrażała, wcześniej. Nie
chciałaby mnie jeszcze raz zobaczyć zanim bym ostatecznie odszedł.
Moje usta wykrzywiły się w smutku. Nie chciałem skrzywdzić Tanyi,
aczkolwiek jej uczucia nie były głębokie, ledwie czyste i wiem, że nie mógłbym
ich odwzajemnić
. To wszystko sprawiało, że wciąż czułem się kimś mniej niż dżentelmenem.
Położyłem swój podbródek na kolana i znów zacząłem patrzeć w gwiazdy,
jednak wciąż byłem niespokojny. Wiedziałem, że Alice na pewno zobaczy mnie wracającego do domu i rozgłosi nowinę. Na pewno się ucieszą – szczególnie
Carlisle i Esme. Przypatrywałem sie gwiazdom jeszcze przez jakiś moment
próbując na nowo zobaczyć tę twarz. Pomiędzy mną a lśniącymi gwiazdami na
niebie, para zdezorientowanych, brązowo-czekoladowych oczu zwróciła się do
mnie, wydając się pytać czy, ta decyzja będzie miała dla niej jakieś znaczenie.
Oczywiście, nie byłem pewien czy to naprawdę była informacja, którą jej oczy
poszukiwały. Nawet w moich wyobrażeniach, nie słyszałem o czym myśli. Oczy
Belli Swan powróciły do pytania, nieblokując widoku na gwiazdy który
ponownie zaczęły mnie unikać.
- Wszystko będzie dobrze. - wydyszała Alice. Jej oczy nie były skupione, a
Jasper wsunął jej lekko pod ramię swą dłoń, prowadząc ją do zaniedbanej
stołówki, do której wszyscy weszliśmy małą grupką. Emmett i Rosalie szli
przodem, Emmet wyglądał absurdalnie, jak jakiś ochroniarz w środku wrogiego
obszaru. Rose również wyglądała groźnie, chociaż bardziej w sposób
podirytowany niż opiekuńczy.
- Oczywiście – burknąłem. Ich zachowanie było niedorzeczne. Gdybym nie
był przekonany, że jestem w stanie znieść ich przez jakiś czas, zostałbym pewnie
w domu.
Zaszła nagła zmiana w naszym normalnym, czasem nawet rozrywkowym
poranku – w nocy spadł śnieg, i Emmett i Jasper nie byli wstanie wykorzystać
mnie do zbombardowania mokrymi śnieżkami; kiedy znudził ich mój brak
zainteresowania wszystkim rzucili się na siebie nawzajem – moja nadczujność
mogłaby być śmieszna, gdyby nie była tak irytująca.
- Jeszcze jej tu nie ma, ale jeśli wejdzie a mu usiądziemy na swoim miejscu, nie
będzie na nią wiało.
- Oczywiście, że usiądziemy jak zwykle na naszym miejscu. Przestań, Alice.
Grasz mi na nerwach. Wszystko będzie dobrze.
Mrugnęła przelotnie, kiedy Jasper odsunął dla niej krzesło w końcu skupiła
swój wzrok na mojej twarzy.
- Hmmm, - powiedziała, wyglądała na zaskoczoną – chyba masz rację.
- Oczywiście, że mam – wymamrotałem.
Nienawidziłem być w centrum ich zainteresowania. Poczułem nagłe
współczucie do Jaspera, pamiętając wszystkie momenty kiedy w powietrzu
unosiły się jego uspokajające triki. Zerknął na mnie i wyszczerzył zęby.
Wkurzające, nieprawdaż?
Wykrzywiłem się do niego w grymasie.
Czy to tylko ten tydzień był tak nieznośnie długi, że ponure pomieszczenia
wydawały się śmiertelnie mnie dołować?
Jakbym zasypiał, jakby śpiączka unosiła się w powietrzu.
Dzisiaj moje nerwy były w strzępach – jak klawisze pianina czułe choćby na
najmniejszy nacisk. Moje zmysły były w pogotowiu. Badałem choćby najmniejszy dźwięk, każde westchnięcie, każdy podmuch wiatru, który dotykał
mej skóry, każdą myśl. Zwłaszcza myśli. Tylko jeden mój zmysł był
zablokowany. Zmysł węchu oczywiście. Nie oddychałem.
Spodziewałem się usłyszeć czegoś więcej o Cullenach w myślach, które
podsłuchiwałem. Cały dzień czekałem, szukałem jakiejkolwiek nowej
informacji Belli. Swan mogła się komuś zwierzyć, a ja mógłbym namierzyć
kierunek plotki. Ale niczego takiego nie było. Nikt nie zauważył pięciu
wampirów w stołówce, wciąż tych samych jak przed pojawieniem się nowej
dziewczyny. Kilkoro ludzi wciąż o niej myślało, te same myśli jak z przed
tygodnia. Zamiast szukać tych nudziarstw, byłem teraz zafascynowany.
Nikomu nic nie mówiła o mnie?
Na pewno musiała zauważyć mój czarny, morderczy wzrok. Widziałem jej
reakcję. Na pewno ją mocno wystraszyłem. Jestem przekonany, że musiała o tym
komuś wspomnieć, albo nawet wyolbrzymić całą historię by była ciekawsza.
Zadać mi kilka gróźb.
A później na pewno, usłyszała jak szybko próbuje wydostać się z klasy, w
której mieliśmy wspólną lekcję biologi. Musiała się zastanawiać, czy to ona jest
powodem mojego zachowania. Normalna dziewczyna pytałaby się wokoło,
porównując swoje przeżycia z pozostałymi, szukając wspólnego powodu, aby
nie czuła się odosobniona. Ludzie byli stanowczo zdesperowani aby czuć się
normalnym, aby dopasować się do otoczenia. By wmieszać się w tłum razem z
innymi, jak nieinteresująca gromadka owiec. Potrzeba ta była szczególnie mocna
w czasie trwania tych niepewnych, młodocianych lat. Dziewczyna nie mogłaby
być wyjątkiem.
Nikt nie zwracał na nas uwagi, siedząc tutaj przy normalnym stole. Bella
musiała być w takim razie niezwykle nieśmiała, jeśli nikomu się nie zwierzyła.
Może rozmawiała ze swym ojcem, może łączyła ich mocniejsza więź...
aczkolwiek wydaje się to dziwne, bynajmniej dlatego iż spędzała z nim tak mało
czasu przez całe swoje życie. Bliższe kontakty posiadała z matką. Muszę
przemknąć w takim razie przed komendantem Swanem by usłyszeć jego myśli.
- Coś nowego? - zapytał Jasper
- Nie. Musiała... nikomu nic nie mówić.
Wszyscy razem podnieśli jedną brew ku górze, słysząc tę wiadomość
- Może nie jesteś aż taki straszny, jak myślisz – powiedział Emmett,
chichocząc - Założę się, że ja bym ją bardziej tym przestraszył.
Wywróciłem oczami.
- Ciekawe dlaczego...? - zastanawiał się nad moim odkryciem dotyczącym
niezwykłego milczenia dziewczyny.
- Nie mam pojęcia.
- Idzie. - wymamrotała Alice. Poczułem jak moje ciało zesztywniało – Spróbuj
wyglądać jak człowiek.
- Jak człowiek, powiadasz? - powiedział Emmett.
Uniósł swoją prawą pięść, wykręcając swoje palce tak by pokazać ukrytą
śnieżkę schowaną w jego dłoni. Oczywiście nie roztopiła się. Cisnął ją w
bryłkowaty kloc. Oczy zwrócone miał w stronę Jaspera, ale ja widziałem
prawdziwy kierunek w jego myślach. Alice również. Kiedy nagle cisnął
kawałkiem lodu na nią, błyskawicznie strzepnęła resztki swoimi palcami. Lód
przeleciał przez długość sali, zbyt szybko by ludzkie oko mogło je dostrzec, i
roztrzaskał się na ceglanej ścianie. Cegła również się roztrzaskała.
Wszyscy w rogu sali zwrócili swoje głowy aby zobaczyć stos połamanego lodu
na podłodze, a później obrócili się by znaleźć winowajcę. Nie patrzyli dalej niż
kilka stołów stąd. Nikt nawet na nas nie spojrzał.
Bardzo ludzkie Emmett. – powiedziała złośliwie Rosalie – Dlaczego nie
rzucisz jej na wprost ściany podczas gdy na niej będziesz?
- Byłoby to bardziej efektowne gdybyś ty to zrobiła, kotku.
Próbowałem sie na nich skupić, starając się szeroko uśmiechać jak gdybym
był częścią ich przekomarzania. Nie pozwoliłem sobie odwrócić się do tyłu,
gdzie wiedziałem, że stała. Za to wszystkim się przysłuchiwałem.
Słyszałem niecierpliwość Jessici w stosunku do nowej dziewczyny, która
zdawała się być rozproszona, stojąc w bezruchu. Widziałem w myślach Jessici,
jak policzki Belli zaróżowiły się.
Zaciągnąłem kilka, płytkich wdechów, gotowy by zrezygnować gdybym
poczuł jej zapach unoszący się w powietrzu.
Mike Newton był z nimi dwiema. Słyszałem oba jego głosy, umysłowy i
ustny, kiedy spytał Jessicę co się stało pannie Swan. Nie spodobało mi się w jaki
sposób myślał o niej, przeleciały mi obrazy jego fantazji, które gnieździły
się w jego głowie podczas gdy obserwował ją w zadumie jak gdyby
zapomniała o tym że był on tuż obok.
- Nic, nic. - usłyszałem Bellę i jej cichy, czysty głos. Brzmiał jak dźwięki
dzwonów pośród całej tej paplaniny w stołówce, ale wiedziałem, że to tylko
dlatego, iż bacznie się jej przysłuchiwałem.
- Wezmę tylko napój. - powiedziała, przesuwając się z kolejką do przodu.
Wlepianie się w nią nie było pomocne. Nadal gapiła się w podłogę, a krew
powoli spełzała z jej policzków. Szybko odwróciłem się do Emmetta, który
zaśmiał się z powodu mojego uśmiechu wykrzywionego bólem malującego się
na mojej twarzy.
Stary, źle wyglądasz.
Szybko zmieniłem wyraz twarzy by wyglądał normalnie i swobodnie.
Jessica głośno zastanawiała się nad brakiem apetytu dziewczyny
– Nie jesteś głodna?
- Zrobiło mi się tak jakoś niedobrze. - jej głos był niższy, lecz wciąż czysty.
Dlaczego dręczyło mnie, opiekuńcze zainteresowanie, które nagle
emanowało od myśli Mike'a Newtona? Dlaczego mnie to tak interesowało ? To
nie był mój interes czy Mike Newton czuł bezinteresowną troskę o nią.
Widocznie wszyscy tak na nią reagowali. A może ja też chciałem ją
instynktownie chronić? Przed tym gdy chciałem ją zabić...
Ale czy ona była chora?
Trudno było ocenić – wyglądała na taką delikatną z jej przezroczystą skórą.
Wtedy zdałem sobie sprawę, że ja jednak też się o nią martwię, tak jak ten
ciemny koleś, próbowałem zmusić się by nie zamartwiać się o jej zdrowie.
Nie bardzo lubiłem nasłuchiwać jej myśli poprzez myśli Mike'a. Zamieniłem
go na Jessicę, spoglądając na nich ostrożnie jak wybierali stolik by zasiąść. Na
szczęście usiedli przy starym stoliku Jessici z jej znajomymi. Nie wiało tam, tak
jak obiecała Alice.
Alice szturchnęła mnie. Zaraz się na ciebie spojrzy, zachowuj się jak człowiek.
Zacisnąłem moje zęby w uśmiechu.
- Wyluzuj Edward. - powiedział Emmett – Naprawdę. Zabiłeś jednego
człowieka. No poprostu koniec świata.
- Żebyś wiedział. - wymamrotałem.
Emmett zaśmiał się
- Musisz się nauczyć by dać sobie z tym spokój. Jak ja. Wieczność to dość
dużo czasu na zamartwianie się.
Właśnie wtedy Alice niespodziewanie rzuciła garstką lodu, którą ukrywała
przed zaskoczoną twarzą Emmetta.
Zerknął, zaskoczony, i uśmiechnął się z antycypacją.
- Sama się o to prosiłaś. - powiedział, kiedy pochylił się nad stołem i
potrząsnął swoją głową pokrytą kawałkami lodu. Śnieg roztopił się w
ciepłym pomieszczeniu i poleciał w jej kierunku w postaci zawiesistego
prysznica, pół-płynnego, pół-zamrożonego.
- Ew! - zajęczała Rose. kiedy obie odskoczyły od niego.
Alice zaśmiała się, i wszyscy dołączyliśmy się do niej. Zobaczyłem w głowie
Alice, że spojrzy ona na ten perfekcyjny moment, ta dziewczyna – powinienem
przestać o niej myśleć w ten sposób, jakby była jedyną dziewczyna na świecie –
że Bella spojrzy na nas kiedy będziemy się śmiać i bawić, patrząc jak na
optymistyczną, ludzką i nierealistyczną idee z obrazów Normana Rockwella.
Alice wciąż się śmiała, trzymając swoją tacę ku górze jako osłonę. Dziewczyna
– Bella wciąż musiała się na nas gapić.
... znowu gapi się na Cullenów, czyjeś myśli przykuły moją uwagę.
Słysząc moje imię, automatycznie odwróciłem się do tyłu, zdając sobie
sprawę, że moje oczy znalazły miejsce z którego dochodził znajomy głos – razy. Ale moje oczy przesunęły głosu, którego słuchałem dziś zbyt wiele
sie w prawo od Jessici i spoczęły na dziewczynie o głębokim spojrzeniu.
Szybko spojrzała w dół, chowając się za kurtyną jej gęstych włosów.
O czym myślała? Moja frustracja okazała się coraz bardziej uciążliwa niż
nudna, wraz z przemijającym czasem. Próbowałem – niepewny tego co
zamierzałem zrobić, czeg nigdy wcześniej nie próbowałem – wgłębiłem się w
mój umysł i ciszę wokół niej. Mój ekstra słuch zawsze przychodził do mnie
naturalnie, bez żadnego wysiłku. Ale teraz musiałem się skoncentrować, starając
się przebić przez osłonę wokół niej.
Nic prócz ciszy.
Co z nią? myśli Jessici rozbrzmiewały w mojej frustracji.
- Edward Cullen się na ciebie gapi.- wyszeptała do ucha Swan, chichocząc.
Nie było w nim cienia jej irytującej zazdrości. Jessica musiała mieć wprawę w
symulowaniu przyjaźni.
Nasłuchiwałem, zaabsorbowany odpowiedzią dziewczyny.
- I nie jest wściekły? - wyszeptała.
Więc jednak zauważyła moją dziką reakcję w zeszłym tygodniu. No
oczywiście.
Pytanie zbiło ją z pantałyku. Widziałem swoją twarz w jej myślach, kiedy
sprawdzała mój wyraz twarzy, ale nie spojrzałem jej prosto w oczy. Wciąż byłem
skoncentrowany na dziewczynie, próbując coś usłyszeć. Moje zdeterminowanie
wcale mi nie pomagało.
Skąd. - odpowiedziała jej Jessica, a wiedziałem, że marzyła o tym by
odpowiedzieć „tak” - gotowała się w środku – ale nie dała tego po sobie
poznać. - A ma jakieś powody?
Chyba za mną nie przepada. - wyszeptała. przytuliła swój policzek do
ramienia, jakby nagle się poczuła się zmęczona. Próbowałem to zrozumieć,
ale mogłem tylko zgadywać. Może była zmęczona.
Cullenowie nikogo nie lubią – zapewniła ją Jessica – zresztą trudno, żeby
lubili, skoro na nikogo nie zwracają uwagi. - Nigdy nie zwracają. Jej myśli pełne
były uskarżania się. - Ale najbardziej zależało. - Jeszcze raz ci dziękuje.
- on nadal się na ciebie gapi
- A ty na niego. Przestań.- powiedziała niespokojnie, podnosząc głowę by
mieć pewność, że ją posłuchała.
Jessica zachichotała, i posłuchała jej.
Dziewczyna nie spoglądała znad swojego stolika przez resztę godziny.
Pomyślałem – oczywiście nie byłem pewien – że zrobiła to celowo. Jednak
wyglądała jakby chciała się na mnie spojrzeć. Jej ciało mogło przesunąć się
nieco w moją stronę, jej broda mogła lekko przechylić się ku mnie, a
potem znów mogła odsunąć się, wziąść głęboki wdech i znów spojrzeć się na swojego rozmówcę.
Zignorowałem na jakiś czas myśli reszty ludzi wokół dziewczyny, jakby
na moment zniknęli. Mike Newton planował urządzić bitwę na śnieżki zaraz
po szkole, nie zdając sobie sprawy, że śnieg dawno zamienił sie w papkę.
Dźwięk spadających, miękkich płatków śniegu, zamienił się przecież w
głośny dźwięk spadającego deszczu. Czy naprawdę nie usłyszał tej
różnicy? Miałem wrażenie, że była dosyć głośna.
Kiedy czas lunchu dobiegł końca, zostałem na swoim miejscu. Ludzie
wychodzili na zewnątrz, a ja próbowałem rozróżnić jej kroki od pozostałych,
jak gdyby miało w nich być coś ważnego, nadzwyczajnego. Co za głupota.
Moja rodzina również pozostała na swoich miejscach. Czekali aż coś
zrobię.
Czy mogłem tak pójść do klasy, usiąść obok niej, gdzie mogłem dokładnie
czuć zapach jej krwi i czuć ciepło jej tętna unoszącego się w powietrzu na
mojej skórze? Czy byłem wystarczająco silny? Czy to nie za dużo jak na
dzisiaj?
- Myślę... że będzie w porządku. - powiedziała Alice, wahając się– Twój
umysł jest zdecydowany. Myślę, że dasz sobie radę przez tę godzinę.
Alice dobrze wiedziała jak szybko mój umysł może zmienić zdanie.
- Dlaczego się ponaglasz, Edwardzie? - spytał Jasper. Raczej nie wydawał się
zadowolony z siebie, bo to ja byłem teraz tym słabym, ale słyszałem, że
poczuł się lepiej. - Idź do domu. Wszystko na spokojnie.
- Czemu robicie z tego wielkie halo? - sprzeciwił sie Emmett – Zabije ją czy
też nie. Mógłby dać sobie z nią spokój.
- Nie chcę się znowu przeprowadzać – zaczęła Rosalie – Nie chcę znowu
zaczynać wszystkiego od nowa. Już prawie kończymy liceum, Emmett.
Nareszcie.
Czułem się rozdarty. Chciałem tak bardzo, bardzo stawić czoło temu
wszystkiemu, zamiast znowu uciekać. Ale również nie chciałem się ponaglać. W
zeszłym tygodniu Jasper nie polował długo; czy właśnie to było przyczyną jego
błędu?
Nie chciałem by moja rodzina znów się przenosiła. Raczej nie byliby mi
wdzięczni za to.
Ale ja naprawdę chciałem pójść na tę lekcję biologii. I wtedy zdałem sobie
sprawę, że chcę ponownie zobaczyć jej twarz.
To właśnie to sprawiło, że zdecydowałem się pójść na lekcję. Moja
ciekawość. Byłem na siebie zły. Czy nie obiecywałem sobie, że nie pozwolę by
cisza w umyśle dziewczyny przesadnie mnie zainteresowała? No i proszę
bardzo, byłem teraz zanadto nią zainteresowany.
Chciałem wiedzieć o czym myślała. Jej umysł może był zamknięty, ale jej
oczy mówiły wszystko. Możliwe, że mógłbym odczytać coś z jej oczu.
- Nie, Rose. Ja naprawdę myślę, że wszystko będzie w porządku. -
powiedziała Alice – Raczej...nic się nie zmieni. Jestem tego pewna na
dziewięćdziesiąt trzy procent, na pewno nic mu się nie stanie jak wróci do
klasy. - Spojrzała na mnie dociekliwie, zastanawiając się co sprawiło, że nie
zmieniłem zdania, bo jej wizja stała się bardziej wyraźna.
Czy moja ciekawość będzie na tyle silna, by utrzymać Bellę Swan przy życiu?
Emmett miał rację, - czy nie mogłem sobie po prostu odpuścić? Zmierzę się z
czyhającą na mnie pokusą.
- Idę do klasy. - powiedziałem, odsuwając się od stołu. Odwróciłem się i
odszedłem od nich, nie patrząc do tyłu. Mogłem usłyszeć, zamartwiającą się
Alice, dezaprobatę Jaspera, zatwierdzenie Emmeta i irytację Rosalie, która
ciągnęła się za mną.
Wziąłem ostatni wdech przed drzwiami klasy, i wstrzymałem go w płucach
wchodząc do małego, ciepłego pomieszczenia. Nie spóźniłem się. Pan Banner
zajęty był dzisiejszym zadaniem. Dziewczyna siedziała przy moim - przy
naszym biurku, ze spuszczoną głową, bazgroląc coś po okładce zeszytu.
Spojrzałem, na jej szkic. Zbliżyłem się do niej, zainteresowany tym tak
trywialnym wytworem jej wyobraźni, jednak rysunek nic nie przedstawiał.
Zwykłe bazgroły. Musiała nie skupiać się nad rysunkiem, a intensywnie o
czymś rozmyślać. Odsunąłem swoje krzesło, pozwalając by wydało dźwięki
ocierając się o linoleum, ludzie zawsze czuli się pewniej słysząc czyjeś
przybycie.
Wiedziałem, że usłyszała mnie, nie spojrzała w górę, ale jej ręka lekko
zjechała z toru malowanych przez nią kół.
Dlaczego nie spojrzała się w moją stronę? Być może była przestraszona.
Musiałem sprawić aby tym razem odeszła w innym humorze. By myślała, że
sama wymyśliła sobie moją wcześniejszą złość.
- Hej. - powiedziałem cichym głosem, którego używałem zazwyczaj przy
ludziach aby czuli się bardziej komfortowo, uśmiechając się przy tym
formalnie, tak by zasłonić moje zęby.
Podniosła głowę, jej duże, brązowe oczy zapłonęły – zdezorientowane – pełne
niemych pytań. Te same odczucia, które widziałem w mojej wizji przez ostatni
tydzień.
Przyglądałem się w te osobliwe, głębokie brązowe oczy. Zauważyłem, że
nienawiść – nienawiść, z którą wyobrażałem sobie tę dziewczynę, która
zasługiwała na to by żyć. - ulotniła się. Gdy nie oddychałem, nie czułem jej
woni, trudno mi było uwierzyć, że ktoś tak delikatny, mógł kiedykolwiek
doświadczyć czyjejś nienawiści.
Jej policzki zaczerwieniły się, nic nie odpowiedziała.
Wciąż przypatrywałem się jej oczom, zatopionych w otchłani pytań, próbując
ignorować jej narastający, apetyczny wygląd. Miałem wystarczająco dużo
powietrza, by porozmawiać z nią przez dłuższy czas, nie oddychając.
- Nazywam się Edward Cullen. - powiedziałem, wiedząc doskonale, że na
pewno to wie. Ale był to najlepszy sposób na rozpoczęcie rozmowy. - Nie
miałem okazji przedstawić się w zeszłym tygodniu. Ty musisz być Bellą
Swan.
Wydawała sie zdezorientowana, i znowu pojawiła się ta zmarszczka
pomiędzy jej oczyma. Aby mogła mi odpowiedzieć musiała zastanowić się o pół
sekundy dłużej, niż powinna.
- Skąd wiesz jak mam na imię? - wymamrotała z trudem. Musiałem ją
naprawdę przestraszyć. Poczułem sie okropnie, była przecież taka bezbronna.
Zaśmiałem się lekko – był to dźwięk, który wprawiał ludzi w błogostan.
Znów starałem się ukryć moje zęby.
- Ach, sądzę, że wszyscy tu wiedzą jak masz na imię. - Na pewno zdawała
sobie z tego sprawę, że jest w centrum zainteresowania w tym nudnym
mieście. - Całe miasteczko żyło twoim przyjazdem.
Skrzywiła się jakby była to jakaś wyjątkowo niemiła informacja. Wydaje mi
się, że przez to, że była nie śmiała, bycie w centrum uwagi było dla niej czymś
nie przyjemnym. Zazwyczaj większość ludzi myślało odwrotnie.
- Nie o to mi chodziło - odpowiedziała – Skąd wiedziałeś, że powinieneś
powiedzieć „Bella”?
- Nosisz szkła kontaktowe? - zapytała nagle.
Co za głupie pytanie.
- Nie. - Niemal się uśmiechnąłem słysząc tę hipotezę.
- Ach – zmieszała się – Wydawało mi się, że miałeś jakieś takie inne oczy.
Znów poczułem chłód, i zdałem sobie sprawę, że nie tylko ja usiłowałem
poznać czyiś sekret.
Wzruszyłem ramionami i zwróciłem swoje oczy na nauczyciela. Oczywiście
moje oczy zmieniły się od czasu kiedy ostatni raz się w nie patrzyła. Musiałem
się na dzisiaj przygotować. Spędziłem cały weekend polując by zaspokoić moje
pragnienie. Nasyciłem się krwią zwierząt, nie żeby zrobiło to jakąś różnicę w
zapachu unoszącego się w powietrzu wokół niej. Kiedy wcześniej się na nią
patrzyłem moje oczy były czarne z pragnienia. Teraz, w moim ciele płynęła
krew, więc oczy stały się złociste. Lekko bursztynowe od przesadnej próby
ugaszenia pragnienia.
Następne potknięcie. Gdybym wiedział co miała na myśli przez to pytanie, po
prostu odpowiedziałbym jej „tak”.
Siedzę między ludźmi w tej szkole od dwóch lat, a ona jako pierwsza
zauważyła zmianę koloru moich oczu. Inni zachwyceni nadludzkim pięknem
mojej rodziny, zawsze odwracali wzrok gdy spojrzeliśmy się w ich stronę.
Spłoszeni, zapominali szczegóły naszego spotkania, instynktownie wypierając je
z pamięci. Ignorancja była rozkoszą dla ludzkiego umysłu.
Dlaczego akurat ona musiała widzieć więcej niż pozostali?
Pan Banner podszedł do naszego stołu. Wdzięcznie nabrałem powietrze,
które z sobą przyniósł, tak by nie pomieszał się jeszcze z jej wonią.
- Nie pomyślałeś, Edwardzie, że byłoby grzecznie dać szansę Isabelli? - spytał,
patrząc na nasze odpowiedzi.
- Belli - Poprawiłem go odruchowo. - Sama zidentyfikowała trzy na pięć.
Myśli Banner'a były sceptyczne kiedy zwrócił się do dziewczyny. -
Przerabiałaś to już wcześniej?
Obserwowałem ją, zaabsorbowany, kiedy uśmiechnęła się nieśmiało.
- Nie z komórkami cebuli.
- Na blastuli siei? - zasugerował.
- Tak.
Zaskoczyła go tym. Dzisiejsze zajęcia zaczerpnął z poziomu dla
zaawansowanych. Pokiwał głową. - W Phoenix chodziłaś na biologię dla
zaawansowanych?
- Tak
Więc była w zaawansowanej grupie, inteligentna jak na człowieka. Nie
zaskoczyło mnie to.
- Cóż – powiedział Pan Banner, ściągając swe usta – W takim razie dobrze sie
złożyło, że siedzicie razem. - odwrócił się i poszedł dalej mamrocząc. -
Przynajmniej reszta dzieciaków będzie mogła się od nich czegoś nauczyć.
Raczej tego niedosłyszała. Znowu zaczęła gryzmolić po okładce zeszytu.
Popełniłem dwa błędy w nie całe pół godziny. Nędzne przedstawienie
samego siebie. W dodatku nie wiedziałem co o mnie myślała – jak bardzo się
mnie bała, jak bardzo mnie podejrzewała? - wiedziałem, że muszę się bardziej
postarać, by zmieniła o mnie zdanie. Sprawić by jej wspomnienia z naszego
pierwszego spotkania wyparowały.
- Szkoda, że ze śniegu nic nie zostało, prawda? - powiedziałem, podsłuchując
rozmowę paru uczniów. Nudny, standardowy temat do rozmowy. Pogoda –
zawsze się sprawdza.
Popatrzyła na mnie z oczywistym powątpiewaniem – nienormalna reakcja na
moje jakże normalne słowa.
- Ja tam się cieszę – powiedziała, zaskakując mnie.
Starałem się skierować rozmowę na właściwą ścieżkę. Pochodziła z bardziej
słonecznego i cieplejszego miejsca – jej skóra zdawała się jakoś to
odzwierciedlać, mimo jej bladej karnacji – widać zimno sprawiało, że musiała
czuć sie nieswojo. Tak samo mój zimny dotyk.
- Nie lubisz zimna – zgadłem.
- Ani wilgoci. - zgodziła się
- Musisz się tu męczyć. - Więc może nie powinnaś tu przyjeżdżać. Chciałem dodać. Może powinnaś wrócić tam skąd przybyłaś.
Nie byłem pewien, czy tego właśnie chciałem. Już zawsze pamiętałbym
zapach jej krwi – nie miałem pewności, czy nie pojechałbym ją śledzić. Poza tym
gdyby wyjechała, do końca życia pamiętałaby moje dziwne zachowanie.
Nieprzerwaną, dokuczliwą układankę.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. - powiedziała niskim głosem, moja złość
ulotniła się na moment.
Jej odpowiedzi zawsze były takie zaskakujące. Sprawiały, że chciałem zadać
jej kolejne pytania.
To dlaczego tu przyjechałaś? - upomniałem ją, zdając sobie szybko sprawę z
tego, że mój głos zabrzmiał zbyt oskarżycielsko, a nie swobodny jak na
normalna rozmowę. Pytanie to zabrzmiało niegrzecznie.
- To trochę skomplikowane.
Zamknęła swoje wielkie oczy, i pozostawiła je tak, a ja prawie, nie
wybuchłem z zaciekawienia, moja ciekawość płonęła jak pragnienie ściskające
gardło. Właściwie, zorientowałem się, że szło mi znacznie lepiej z oddychaniem,
agonia przeszła w zażyłość.
- Chyba się nie pogubię – naciskałem. Być może moja prosta grzeczność,
podtrzyma ją w odpowiadaniu na moje coraz to nowe pytania.
Spuściła swój wzrok na dłonie. Zrobiłem się niecierpliwy. Chciałem położyć
moje dłonie na jej policzku i przechylić jej głowę w moja stronę, bym mógł
spojrzeć w jej oczy. Ale byłoby to głupie – niebezpieczne – by jeszcze raz
dotknąć jej skóry.
Nagle spojrzała na mnie. Poczułem ulgę, słodycz w nieszczęściu, mogąc
jeszcze raz dostrzec emocje w jej oczach. Mówiła w pośpiechu, przynaglając
słowa.
- Moja mama ponownie wyszła za mąż.
To było wystarczająco ludzkie, proste do zrozumienia. Przez jej czyste oczy
przeleciał smutek. Zmarszczyła brwi i znowu pojawiła się lekka zmarszczka.
To akurat nie jest zbyt skomplikowane – powiedziałem. W moim głosie
niespodziewanie słychać było przyjazny ton. Jej smutek wzbudził we mnie
dziwną bezradność, gdybym mógł znaleźć coś co sprawiłoby by poczuła się
lepiej. Dziwny impuls – Kiedy dokładnie?
- We wrześniu – wydusiła ciężko, wzdychając. Wstrzymałem powietrze, kiedy
jej ciepły oddech musnął moją twarz.
- A ty nie przepadasz za ojczymem? - zasugerowałem, licząc na więcej
informacji.
- Nie, jest w porządku. - powiedziała, poprawiając moje przypuszczenia.
Kąciki jej pełnych ust uniosły się w delikatnym uśmiechu. - Może trochę za
młody, ale miły.
Nie pasowało to do reszty scenariusza, którego ułożyłem sobie w głowie.
- Dlaczego nadal z nimi nie mieszkasz? - spytałem, mój głos był ciekawski.
Zabrzmiało to jak bym był wścibski. Wprawdzie, taki właśnie byłem.
- Phil, dużo podróżuje. Jest zawodowym baseballistą – jej uśmiech stał się
teraz bardziej widoczny, wybór jego kariery rozbawił ją.
Też się uśmiechnąłem, nie narzucając się zbytnio. Chciałem, by czuła się
swobodnie. Jej uśmiech sprawił, że również chciałem go odwzajemnić –
wtajemniczyć ją w mój sekret.
- Czy istnieje możliwość, że znam jego nazwisko? - przewertowałem szybko
listę profesjonalnym baseballistów, zastanawiając się, który z nich był tym
Philem.
Raczej nie. Nie jest specjalnie jakiś dobry. - kolejny uśmiech - Nigdy nie
trafił do pierwszej ligi. Często się przeprowadza.
Lista w mojej głowie szybko runęła, a wtedy ułożyłem tabelę możliwości w
mniej niż sekundę. W tym samym czasie, stworzyłem sobie nowy scenariusz.
- I matka przysłała cię tutaj, żeby móc z nim jeździć? - powiedziałem.
Hipotezy wyciągały z niej jak widać więcej informacji niż zadawane pytania.
Znów podziałało. Wysunęła brodę do przodu, a jej wyraz twarzy stał się
uparty.
- Nikt mnie nie przysłał.- powiedziała, a jej głos stał się surowszy. Moja
hipoteza zasmuciła ją trochę, sam nie wiedząc jak. - Sama się przysłałam.
Nie mogłem zrozumieć znaczenia, bądź źródła jej rozgoryczenia. Byłem
całkowicie zagubiony.
- Poddałem się. Nie rozumiałem jej. Nie zachowywała się jak inni ludzie. Może
cisza w jej umyśle czy zapach nie były jej jedynymi niezwykłymi rzeczami.
- Nie rozumiem – przyznałem z niechęcią.
Westchnęła i popatrzyła mi w oczy dłużej niż którykolwiek z ludzi był
wstanie wytrzymać.
- Z początku została ze mną, ale tęskniła. - wyjaśniła powoli, a jej głos z
każdym słowem stawał się smutniejszy. - Było jej ciężko. Postanowiłam, że
będzie lepiej, jeśli nareszcie spędzę trochę czasu z Charliem.
Jej mała zmarszczka pomiędzy brwiami, pogłębiła się.
- Ale teraz to tobie jest ciężko – wymamrotałem. Najwyraźniej nie mogłem
przestać wypowiadać na głos moje hipotezy, mając nadzieję nauczyć się
czegoś przez jej reakcję. Tym razem jednak, nie wydawało się to dalekie od
celu.
- No to co? - spytała, jakby nie był to powód do zmartwień.
Wciąż wpatrywałem się w jej oczy, czując, że wreszcie naprawdę dostrzegłem
jej duszę. Dostrzegłem to w tych trzech słowach, gdy zaliczyła się do listy, wśród jej priorytetów. W przeciwieństwie do większości ludzi jej potrzeby były na
końcu listy.
Była bezinteresowna.
Zauważyłem, że tajemnica jej postawy skryta w milczącym umyśle, nagle
zaczęła się wyłaniać.
- To chyba nie fair – wzruszyłem ramionami, starając sie wyglądać
zwyczajnie, starając zamaskować narastającą ciekawość.
Zaśmiała się gorzko.
- Nikt cię jeszcze nie uświadomił? Takie jest życie.
Również chciałem zaśmiać się gorzko słysząc jej słowa. Wiedziałem co nieco
o tym, że życie nie jest fair. - Chyba coś obiło mi się o uszy.
Odwróciła się, znów czując się na zmieszaną. Jej oczy powędrowały gdzieś,
lecz potem znów zwróciła je na mnie.
- Życie nie jest fair i tyle. - podsumowała.
Nie zamierzałem jeszcze skończyć tej rozmowy. Dręczyła mnie je zmarszczka
pomiędzy brwiami pozostała po smutku. Chciałem wygładzić ją moimi palcami.
Ale oczywiście nie mogłem jej dotknąć. Było to niebezpieczne z różnych
powodów.
- Robisz dobrą minę do złej gry. - powiedziałem powoli, zastanawiając się nad
następną hipotezą. - Ale założę się, że nie dajesz po sobie poznać, jak bardzo tak
naprawdę cierpisz.
Wlepiła wzrok w tablicę, jej oczy zwęziły się, a usta wygięły w koślawy
grymas. Nie spodobało jej się to, że dobrze zgadłem. Nie była przeciętnym
cierpiętnikiem – nie chciała afiszować się swoim bólem.
- Czy się mylę?
Wzdrygnęła się lekko, ale po za tym ignorując mnie.
Sprawiła, że się uśmiechnąłem
– Nie sądzę.
- Co cię to w ogóle obchodzi? - warknęła, wciąż odwrócona.
- Dobre pytanie – odpowiedziałem bardziej sobie, niż jej.
Jej spostrzegawczość była lepsza od mojej, widziała prawdziwe sedno
sprawy, kiedy ja grzązłem na skraju segregując na ślepo wskazówki. Szczegóły
jej ludzkiego życia nie powinny mnie obchodzić. Nie powinienem dbać o to co
mnie myśli. Poza, ochroną mojej rodziny od wszelkich podejrzeń, ludzkie myśli
nie były znaczące.
Nie byłem przyzwyczajony do zmniejszonej intuicji. Za bardzo zdawałem się
na mój nadzwyczajny słuch – jednak nie byłem tak spostrzegawczy jak
myślałem
Westchnęła i wlepiła wzrok w tablicę. Coś w jej frustracji zdawało się być
zabawne. Cała sytuacja, cała ta rozmowa zdawała się być dowcipna. Nikt nie był
w większym niebezpieczeństwie ode mnie niż ta mała dziewczyna – w każdym
momencie mogłem rozproszyć się moim niedorzecznym zaabsorbowaniem w
czasie rozmowy, i wciągnąć powietrze a wtedy zaatakowałbym ją zanim
zdążyłbym się się opanować – a ona była podirytowana tym, że nie mogłem
odpowiedzieć na jej pytanie.
- Drażnię cię? - spytałem uśmiechając się, nad niedorzecznością tej sytuacji
Szybko zerknęła na mnie, jej oczy zdawały się w pułapce mojego spojrzenia.
- Nie zupełnie. - powiedziała – Jestem raczej zła na siebie. Tak łatwo się
czerwienię. Mama zawsze powtarza, że moja twarz to otwarta księga.
Nachmurzyła się.
Patrzyłem się na nią w osłupieniu. Powodem dla, którego była smutna, było
bo myślała, że przejrzałem ją na wylot. Jakież to dziwaczne. Nigdy nie musiałem
się tak wysilać by zrozumieć kogoś, przez całe moje życie – a raczej moją
egzystencję, życie nie było chyba odpowiednim słowem w moim przypadku. W
końcu ja nie żyłem.
- Wręcz przeciwnie – powiedziałem, dziwnie się czując,... przezornie, jakby
kryło się tu jakieś ukryte niebezpieczeństwo, w które właśnie miałem wpaść.
Stojąc właśnie na krańcu. Moje przeczucie sprawiło, że byłem niespokojny. -
Trudno mi cię przejrzeć.
- Pewnie zwykle nie masz z tym kłopotów – zasugerowała, niezdając sobie
sprawy, że miała absolutną rację.
- Zazwyczaj nie – zgodziłem się.
Uśmiechnąłem się do niej, odsłaniając lekko rząd, śnieżnobiałych, ostrych
zębów. Głupie posunięcie, ale chciałem dać jej jakoś do zrozumienia, że jestem
niebezpieczny. Jej ciało było teraz bliżej mnie, musiała nieświadomie przysunąć
się w czasie naszej rozmowy. Widać wszystkie moje oznaki, które odstraszały
resztę ludzi, jej widocznie nie nie odpychały. Dlaczego nie uciekała ode mnie z
przerażeniem? Musiała intuicyjnie, jak mi się zdawało, zauważyć moją ciemną
stronę by zdać sobie sprawę z niebezpieczeństwa.
Nie wiedziałem czy moje ostrzeżenie odniosło zamierzony efekt. Pan Banner
poprosił klasę o uwagę, a wtedy odwróciła się ode mnie. Wydawało się, że ulżyło
jej tą przerwą, więc może jednak automatycznie zrozumiała.
Mam nadzieję.
Poczułem narastającą fascynację, nawet kiedy próbowałem ją wykorzenić.
Nie mogłem wymyślić jakież to miała zainteresowania. Albo raczej to ona nie
dawała mi dojść do celu. Pragnąłem porozmawiać z nią jeszcze. Chciałem
wiedzieć więcej o jej matce, jej życiu przed przyjazdem tutaj, jej relacjach z
ojcem. Ale za każdym razem popełniałem błąd, narażałem ją na zbędne
niebezpieczeństwo. Odruchowo, odrzuciła swój kosmyk włosów w momencie kiedy pozwoliłem
sobie na kolejny wdech. Szczególnie skoncentrowana fala jej woni, wdarła się w
moje gardło.
Było jak za pierwszym razem – takie mocne uderzenie. Paląca suchość
odurzyła mnie. Musiałem jeszcze raz chwycić się blatu by usiedzieć na miejscu.
Tym razem miałem nieco więcej samokontroli. Przynajmniej niczego nie
zniszczyłem. Potwór siedzący we mnie warknął, ale nie rozerwał mojego
pragnienia. Był zbyt mocno związany. Tymczasowo.
Przestałem oddychać, i odsunąłem się od niej jak najdalej. Nie mogłem sobie
pozwolić na wyszukanie jej zainteresowań. Ponieważ im bardziej się nią
interesowałem, tym większe było prawdopodobieństwo, żebym ją zabił. Dzisiaj
już dwa razy popełniłem błąd. Czy mogłem popełnić jeszcze trzeci, który nie
byłby pomyłką? Kiedy zadzwonił dzwonek, wyleciałem z klasy niszcząc w tym
momencie wszelkie zasady dobrego wychowania. Byłem w połowie drogi do
katastrofy. Znowu z trudem złapałem czyste, wilgotne powietrze, jakby był
jakimś leczniczym olejkiem. Pośpieszyłem się by zrobić jak największy dystans
pomiędzy mną a dziewczyną.
Emmett czekał już na mnie przed wspólną klasą hiszpańskiego. Przez
moment patrzył na mój dziki wyraz twarzy.
- I jak poszło? zapytał ostrożnie.
- Nikt nie zginął – burknąłem.
Zawsze coś. Kiedy zobaczyłem Alice zdenerwowaną pod koniec lekcji,
pomyślałem, że...
Kiedy weszliśmy razem do klasy zobaczyłem jego wspomnienia sprzed paru
minut, przez otwarte drzwi klasy: wychodziła Alice z twarzą bez wyrazu, przez
trawnik omijając budynek naukowy. Poczułem jego wielką chęć by wstać i udać
się za nią, i jego decyzję by jednak pozostać. Gdyby Alice potrzebowała jego
pomocy, poprosiła by go...
Kiedy usiadłem na swoim miejscu, zamknąłem oczy w przerażeniu i wstręcie.
- Nie zdawałem sobie sprawy, że byłem tak blisko. Nie wiedziałem, że miałem
zamiar... Nie wiedziałem, że jest aż tak źle. - wyszeptałem
- Nie było – pocieszył mnie – nikt przecież nie zginął.
- Racja – powiedziałem przez zęby – nie tym razem
Zobaczysz, będzie lepiej – odpowiedział – Nie byłbyś pierwszym, który
pochrzanił wszystko. Nikt by cię nie oceniał za srogo. Po prostu czasem ktoś za
apetycznie pachnie. Jestem pod wrażeniem, że wytrzymałeś tak długo.
- Nie pomagasz mi.
Byłem oburzony jego akceptacją na mój pomysł z zabiciem dziewczyny,
jakby było to nieuniknione. Czy to była jej wina, że pachniała tak kusząco?
Ja wiem, kiedy to się dzieje we mnie – przypomniał mi, zabierając mnie razem z nim w przeszłość, pół wieku temu, nad wiejską rzeczką, kobieta w średnim
wieku zdejmowała pranie z liny przywiązanej do stojących na przeciw siebie
jabłonek. Zapach jabłek mocno unosił się w powietrzu, żniwa dobiegły końca, i
odrzucone owoce rozsypane były na trawniku, bruzdy na ich skórce tylko
wzmacniały unoszący się zapach w gęstych chmurach. W tle unosił się zapach
skoszonej trawy, czysta harmonia. Szedł wzdłuż rzeczki, obojętny na kobietą, na
prośbę Rosalie. Niebo nad głową stało się fioletowe, a na zachód pomarańczowe.
Kontynuowałby swoją przechadzkę, a wtedy wieczór ten nie byłby wart
zapamiętania, gdyby nie, raptowny wieczorny wiaterek, który unosił białe
prześcieradło jak jedwab ku górze, unosząc zapach kobiety wzdłuż twarzy
Emmetta.
-Oh. - jęknąłem. Jak gdybym nie pamiętał wystarczająco dobrze zapachu Belli.
Wiem. Nie wytrwałem nawet pół sekundy. Nie zdążyłem nawet przeciwdziałać.
Jego wspomnienie sprawiło, że poczułem się gorzej.
Wstałem i zacisnąłem zęby tak mocno, że mogłyby przeciąć stal.
- Esta bien, Edward?* - zapytała Seniora Goff, zdziwiona moim nagłym
zachowaniem.
Zobaczyłem siebie w jej myślach, widząc, że kiepsko wyglądam.
- Me pardona. * - wymamrotałem, kiedy rzuciłem sie w kierunku drzwi.
- Emmett- por favor, puedas tu ayuda a tu hermano. **- spytała,
gestykulując by pomógł mi, gdy wychodziłem z klasy
- Jasne. - usłyszałem jak odpowiada. I zaraz znalazł się tuż przy mnie.
Poszedł ze mną za budynek, wtedy stanął przy mnie i położył rękę na moim
ramieniu.
Strzepnąłem ją z niepotrzebną siłą. Z taką siłą połamałbym kości w ręce
człowieka, kości ramienne również.
- Wybacz Edward.
- W porządku. - Z trudem wciągnąłem powietrze, starając się oczyścić mój
umysł i płuca.
- Jest aż tak źle? - spytał Emmett starając się nie myśleć o zapachu z jego
wspomnienia i nie przejmować się nim.
- Znacznie gorzej Emmett, znacznie gorzej.
Przez chwilę stał cicho.
Może...
- Nie nie będzie mi lepiej, jeśli dam sobie z tym spokój. Emmett, wracaj do
klasy. Chcę być sam.
Odwrócił się nic nie mówiąc czy myśląc, i szybko odszedł. Mógł
powiedzieć nauczycielce, że źle się poczułem, lub byłem zdenerwowany czy
też chorym na umyśle wampirem. Czy jego wytłumaczenie w ogóle mnie obchodziło? Może nie powinienem wracać. Może powinienem sobie pójść?
Poszedłem do samochodu, aby zaczekać, aż skończą się zajęcia. By się
schować. Znowu
Powinienem spędzać mój czas na podejmowaniu decyzji, albo starając się
uporządkować moje postanowienia, ale jak nałogowiec, podsłuchiwałem cudze
paplaniny, które emanowały ze szkolnych budynków. Usłyszałem znajome
głosy rodziny, ale nie chciałem teraz widzieć wizji Alice, czy słyszeć narzekań
Rosalie. Z łatwością znalazłem Jessicę, ale dziewczyna nie była z nią, więc
kontynuowałem poszukiwania. Myśli Mike'a Newtona przykuły moją uwagę,
była z nim w sali gimnastycznej. Był niezadowolony, bo rozmawiała ze mną
dzisiaj na lekcji biologii Odpowiadał na jej pytania, kiedy to załapał temat...
Właściwie, to nigdy nie widziałem go, aby z kimś rozmawiał. Może,
zainteresował się Bellą. Nie lubię sposobu w jakim na nią patrzy. Ale nie widać by
była nim zainteresowana. Co ona powiedziała? 'Nie mam pojęcia, co go naszło w
zeszły poniedziałek'. Czy coś w tym stylu. Raczej nie zabrzmiało to jakby ją
obchodził. To nie mogła być nic więcej jak tylko zwykła rozmowa...
Mówił do siebie z jego pełnym pesymizmem, dodając sobie otuchy tym, że
Bella nie była zachwycona moją zmianą. Zdenerwowało mnie to trochę bardziej
niż myślałem, więc przestałem go słuchać.
Włączyłem płytę z głośną muzyką i nastawiłem ją tak głośno, do czasu, kiedy
nie słyszałem już żadnych głosów. Musiałem się mocno skoncentrować na
muzyce, by nie zwracać uwagi na do myśli Mike'a Newtona, i szpiegowania
niczego nie podejrzewającej dziewczyny.
Oszukiwałem parę razy, w czasie gdy lekcje dobiegały końca. Ale nie by
szpiegować, tylko by przemówić sobie do rozsądku. Właśnie się
przygotowywałem. Chciałem się dowiedzieć, kiedy dokładnie wyjdzie z sali
gimnastycznej, i kiedy znajdzie się na parkingu. Nie chciałem by znowu mnie
zaskoczyła.
Kiedy uczniowie zaczęli wychodzić z sali gimnastycznej, wyszedłem z
samochodu, nie wiedząc dlaczego. Padał lekki deszcz – zignorowałem go, kiedy
zaczął padać na moje włosy. Czy chciałem by mnie tu zobaczyła? Czy łudziłem
się właśnie, że podejdzie do mnie i porozmawia ze mną? Co ja wyrabiałem?
Nie ruszyłem się, starając się przekonać samego siebie by wsiąść z powrotem
do samochodu, wiedząc, że moje zachowanie było karygodne. Trzymałem moje
skrzyżowane ramiona przy klatce piersiowej, oddychając bardzo płytko, kiedy
obserwowałem ją jak szła, kąciki jej ust przechyliły się w dół. Nie patrzyła w
moją stronę. Kilka razy spojrzała w górę na chmury, z grymasem na twarzy,
jakby ją obrażały. Zasmuciłem się, kiedy weszła do samochodu, zanim
musiałaby mnie minąć. Czy powinna się do mnie odezwać? Może to ja
powinienem ją zaczepić?
Weszła do swojej starej, czerwonej furgonetki, rdzewiejącego potwora,
starszego niż jej ojciec. Patrzyłem jak wyjeżdża – jej silnik zaryczał głośniej, niż jakikolwiek inny pojazd na parkingu- a później na jej dłonie włączające
ogrzewanie. Zimno było dla niej nie przyjemne- nie lubiła tego. Rozczesała
palcami swoje gęste włosy, strosząc je przy tym, jakby chciała je wysuszyć.
Zastanawiałem się jak taka szoferka musi pachnieć, i jak szybko może jeździć.
Rozejrzała się, by sprawdzić czy nic nie jedzie, i wreszcie zerknęła w moim
kierunku. Popatrzyła się na mnie tylko przez parę sekund, i jedyną rzecz jaką
mogłem wyczytać z jej oczu było zaskoczenie zanim spojrzała w inną stronę i
wrzuciła wsteczny. Furgonetka zapiszczała i zatrzymała się, tył jej samochodu
ledwo ominął Erina Teague'a.
Spojrzała się w lusterko wsteczne, rozdziawiając swą buzię. Kiedy drugi
samochód zerwał się by zawrócić, dwa razy zerknęła do tyłu i dopiero wtedy
wyjechała z parkingu tak ostrożnie, że wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. Jakby
myślała, że siedząc w swojej niedołężnej furgonetce stanowi zagrożenie dla
reszty świata. Myśl, że Bella Swan mogła stanowić wielkie niebezpieczeństwo
dla ludzi, sprawiło iż zaśmiałem się, kiedy mijała mnie, ze wzrokiem wbitym w
jezdnie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez mart_15 dnia Czw 12:17, 18 Wrz 2008, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Arsinoe
Panna Cullen



Dołączył: 12 Wrz 2008
Posty: 840
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:30, 17 Wrz 2008    Temat postu:

Jezuuuu !!! Nie wklejaj więcej rozdziałów... albo wklejaj... albo nie... xD
Nie myślałam, że on od samego początku się w niej kochał !! O jaaa... To będzie o wiele lepsza część, niż mi się z początku wydawało :D Jeśli Edward po trzech częściaj jest bogiem to co się stanie po przeczytaniu Midnight Sun ?? Masakra :D No jak Go można nie kochać, JAK ja się pytam xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mart_15
Młody Wampir



Dołączył: 16 Wrz 2008
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań ;D

PostWysłany: Śro 18:41, 17 Wrz 2008    Temat postu:

No właśnie! ;) Go się nie da nie kochać!^^ To się zdecyduj: wklejać czy nie? ;p

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
=Jane Bond=
Młody Wampir



Dołączył: 12 Wrz 2008
Posty: 736
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 22:04, 17 Wrz 2008    Temat postu:

A ja właśnie wkleiłam drugi rozdział!!!
Jak pisałam to jeszcze nie było!!! xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Arsinoe
Panna Cullen



Dołączył: 12 Wrz 2008
Posty: 840
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:44, 18 Wrz 2008    Temat postu:

Nie wiem xD Wklejaj...albo nie xD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mart_15
Młody Wampir



Dołączył: 16 Wrz 2008
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań ;D

PostWysłany: Czw 11:20, 18 Wrz 2008    Temat postu:

To wkleję i się zdecyduj xD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Arsinoe
Panna Cullen



Dołączył: 12 Wrz 2008
Posty: 840
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:33, 18 Wrz 2008    Temat postu:

Hehe xD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.teamcullen.fora.pl Strona Główna -> "Midnight Sun" Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin